piątek, 13 listopada 2015

Górnołużycka Hala Pamięci. Zgorzelec

Górnołużycka Hala Pamięci ku czci niemieckich cesarzy: Wilhelma I i Fryderyka III została wybudowana w latach 1898-1902. Powstała w czasach, gdy nikomu się jeszcze nie śniło, że ta część Gorlitz, która leży po prawej stronie Nysy Łużyckiej, będzie kiedyś polskim miastem. W 1904 r. otworzono tu Kaiser Friedrich Museum.

Część zgromadzonych tu zbiorów sztuki średniowiecznej Grundmann (odsyłam do tego tekstu) ukrył w pałacu w Żarskiej Wsi. Po wojnie niestety pałac został rozgrabiony i do dziś nie wiadomo, gdzie znajdują się eksponaty... 
Polska administracja miała plany utworzenia tu muzeum łużyckiego, ale ostatecznie od 1948 r. w hali działa dom kultury. Istotny dla tego miejsca jest rok 1950, w którym premierzy PRL i NRD podpisali Układ Zgorzelecki, potwierdzający przebieg granicy polsko-niemieckiej na Odrze i Nysie Łużyckiej.  

Architektura hali jest niezwykła. Nie bez przyczyny wielu mieszkańców Zgorzelca uważa, że to najpiękniejszy budynek w mieście odciętym linią Nysy od tej ładniejszej części Gorlitz. 
Uwagę zwracają rzeźby umieszczone po obu stronach portyku: po lewej stronie Wojna, po prawej Pokój. Obie centralne alegorie otacza mały tłum niepokojących postaci - szczególnie po stronie Wojny. To plątanina depczących po sobie ludzi, wśród których najbardziej przejmująca jest chyba figura matki trzymającej w ramionach niemowlę. 

To nie jedyne symboliczne przestawienia na dawnej Hali Pamięci, a dzisiejszym Miejskim Domu Kultury. Nad tympanonem góruje Wiktoria, na bocznej ścianie figury Sztuki i Historii, a pod nimi emblematy handlu, przemysłu, sztuki i rolnictwa. To nie wszystko. Nad alegoriami Wojny i Pokoju można zobaczyć kolejne płaskorzeźby - okrucieństwa wojny i błogosławieństwa pokoju.

Hala w Zgorzelcu to najbardziej okazała, najwyrazistsza pozostałość po przedwojennym mieście, którego większość zabytków została po wojnie po niemieckiej stronie. Po polskiej dominują hipermarkety i poPRLowskie kamienice obwieszone szyldami "Zigaretten", tak jakby było to miejsce bez historii... Na szczęście świadczy o niej ta niezwykła, piękna budowla. I jeszcze coś, o czym warto wspomnieć - pierwsza nazwa budynku przypomina, że kiedyś istniał tu maleńki region - Górne Łużyce. Ale ten skrawek ziemi między Nysą i Kwisą to już temat na zupełnie odrębną opowieść... 

wtorek, 10 listopada 2015

Resztki romańskiego kościoła. Kościelniki Średnie

Wzmianki w źródłach niemieckich podają, że świątynia w Kościelnikach Średnich (pow. lubański, gmina Leśna) powstała już w 1002 roku - taka data miała widnieć na stropie.  Inne źródła wzmiankują, że początki budynku sięgają połowy XIII wieku, jeszcze inne wskazują na rok 1335. 

Jakby nie było, jest to jeden z najstarszych kościołów w okolicy, na co wskazuje zresztą jego architektura - typowa dla kościołów romańskich ciężka i prosta bryła, grube mury, małe okienka - wszystko to dlatego, że świątynie romańskie często pełniły dwie funkcje, sakralną i obronną. 

Z kościoła pozostały ruiny, ale jednak zachowała się cała bryła, wieża, kompletna absyda. Budynek jest zabezpieczony. Dawniej wokół niego był pewnie niemiecki cmentarz katolicki, po którym do dzisiaj zachowały się pojedyncze nagrobki i leżące tu i ówdzie epitafia (w Kościelnikach Średnich znajdziecie też pozostałości po cmentarzu ewangelickim). Pomiędzy nimi tkwi kilka powojennych, polskich grobów. Być może dlatego trawa i krzaki wokół ruin zostały wycięte, a cmentarzyk jest w miarę uporządkowany. 

Najciekawszy element dawnego cmentarza to rzeźba siedzącej kobiety, z kotwicą u stóp. Nad jej głową pewnie było kiedyś epitafium - teraz została tylko bryła, na której wyraźnie widać ślady po dłutowaniu. 
Co gorsza, posąg został pozbawiony głowy i ręki. Przypomina jakieś upiorne, bezgłowe widmo, które wieki temu postawiono na straży kościoła i które utknęło tu do dzisiaj... 

Ruiny kościoła dosyć łatwo znaleźć. Wieża i resztki dachu są widoczne z drogi prowadzącej z Lubania do Leśnej. Natomiast żeby podejść pod sam kościół, musieliśmy trochę kluczyć - nie znaleźliśmy przejścia od strony dawnego pałacu (dziś jest to budynek mieszkalny). 

Pomimo tego, że po kościele nie zostało zbyt wiele, to zachęcamy do odwiedzenia tego miejsca, w końcu romański zabytek to jest coś - czuć klimat dawnych wieków, odległej przeszłości, a bezgłowy posąg sprawia, że jest tu trochę niepokojąco... 

sobota, 7 listopada 2015

Magazyn dzieł sztuki. Pałac w Biedrzychowicach


 Pałac w Biedrzychowicach (pow. lubański, gmina Olszyna) to jeden z obiektów wpisanych na listę Grundmanna - pod koniec wojny konserwator zabytków Gunther Grundmann ukrył tu m.in. zbiory Urzędu Konserwatorskiego z Berlina, woluminy z Hochschule fur Muzik oraz część księgozbioru berlińskiej Biblioteki Państwowej. Ale to nie jedyny powód, dla którego nazwaliśmy go magazynem dzieł sztuki. 

W 1863 r. pałac kupił włoski baron Aleksander von Minutoli, słynny kolekcjoner dzieł sztuki, które gromadził m.in. w Biedrzychowicach, ale też w zamku Rajsko w Zapuście (podobno oba miejsca łączy podziemny tunel - informacja niepotwierdzona). Szacuje się, że jego kolekcja składała się z ok. 28 000 eksponatów. Część z nich stanowiły zabytki sztuki afrykańskiej, które z Egiptu przywiózł ojciec barona, archeolog Heinrich von Minutoli. Kolekcja obejmowała też m.in. ceramikę rzymską i etruską, dzieła malarskie i wyroby rzemiosła artystycznego. 

Później pałac przeszedł w ręce Joachima von Pfeil, który ożenił się z córką von Minutolego, Anną. Pfeil był mecenasem sztuki, podróżnikiem, brał udział w kolonizacyjnych wyprawach do Afryki, dzięki czemu powiększył kolekcję teścia. 

W 1945 r., kiedy wieś przeszła pod polską administrację, pałac był po brzegi wypełniony unikatowymi zbiorami - nie tylko Minutolego i Pfeila, ale też Grundmanna. Dzieła przeniesiono do Krakowa, Łodzi i Warszawy... Kilka wozów z meblami i obrazami bezprawnie wywieźli polscy żołnierze. Szabrowali też cywile, o czym wspomina raport Milicji Obywatelskiej z Olszyny.

Do 1960 r. pałac służył jako ośrodek kolonijny, następnie mieścił się tu Zespół Szkół Rolniczych. Dzisiaj jest siedzibą Zespołu Szkół Zawodowych i Ogólnokształcących. Dzięki temu budynek jest w świetnym stanie, dach i elewacja są wyremontowane. Ponieważ teraz służy jako szkoła, trudno powiedzieć, jak jest ze zwiedzaniem w dni powszednie - my byliśmy w weekend, budynek był zamknięty. Pałac znajduje się tuż przy głównej drodze Lubań-Jelenia Góra. 
Szkoda skarbów, które wywieziono do centrum i tych, które rozkradziono, ale na szczęście pałac pozostał! 

czwartek, 5 listopada 2015

Feniks z popiołów. Zamek Rajsko w Zapuście

 Jeszcze cztery lata temu na szczycie zbocza nad Jeziorem Złotnickim stała tylko smętna, rozpadająca się ruina. Dzięki prywatnym inwestorom z Poznania zamek Rajsko w Zapuście (pow. lubański, gmina Olszyna) podniósł się jak Feniks z popiołów. Gdy byliśmy tam kilka tygodni temu, zamek był jeszcze niedostępny do zwiedzania. Zatrzymaliśmy się wtedy przed bramą i obejrzeliśmy warownię tylko z zewnątrz (dlatego dziś tylko kilka zdjęć)

Zamek w przeszłości wielokrotnie podnosił się z ruiny. W XV w. został zniszczony przez husytów. Dopiero po czterech wiekach właściciel pobliskiego pałacu w Biedrzychowicach, hrabia Aleksander von Minutoli, postanowił odbudować Rajsko, w którym umieścił część swojej kolekcji dzieł sztuki. Niestety w 1919 r. warownia znowu ucierpiała - tym razem na skutek rewolucyjnych rozruchów zdewastowali ją okoliczni chłopi. Sześć lat później zamek znów odbudowano, urządzając tu schronisko. Kolejna katastrofa nadeszła po 1945 r. - budowlę znów rozszabrowano. 
Ruina czekała na ratunek aż do 2010 r.. Mamy nadzieję, że to już ostatni remont i że Rajsko nie spotka już nic złego. 

Żeby się tu dostać, należy dojechać do miejscowości Zapusta, położonej przy drodze z Biedrzychowic do Leśnej. Dojazd nie jest oznakowany, a przynajmniej nie był, gdy tam zawitaliśmy - może wraz z udostępnieniem miejsca do zwiedzania, coś się zmieni. Do zamku prowadzi niepozorna, betonowa droga na końcu wsi - ostatnia w lewo, tuż przed znakiem z nazwą miejscowości. Rajsko znajduje się na wzniesieniu górującym nad Jeziorem Złotnickim.

sobota, 31 października 2015

Tajemniczy pałac. Radomierzyce

 Pałac w Radomierzycach (pow. i gmina Zgorzelec) to perła architektury z niesamowicie bogatą historią. 12 kominów - tyle, ile miesięcy w roku, 52 komnaty - tyle w roku mamy tygodni, 365 okien - tyle, ile rok mieści dni. 
O przeszłości pałacu można długo pisać. Budowę zakończono w 1722 r. Powstał w inicjatywy Joachima von Zieglera, tego samego, który zlecił budowę mauzoleum. Joachim nie miał potomków, pałac przeznaczył dla zubożałych arystokratek-ewangeliczek (fundacja Joachimstein). Żyły tu niemal w odosobnieniu, czemu sprzyjało odizolowane otoczenie budynku, położonego na wyspie pośrodku stawu.

W latach II wojny światowej rezydowali tu naziści. W 1944 r,. wybudowali opancerzone pomieszczenie - skarbiec na dokumenty Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Po zakończeniu wojny do pałacu przybyli polscy żołnierze pod dowództwem Piotra Jaroszewicza (późniejszego premiera rządu PRL). Jaroszewicz natrafił na pancerne pomieszczenia, w których ukryto tajne akta III Rzeszy. Zawierały one m.in. informacje o ważnych osobistościach kolaborujących z hitlerowskimi Niemcami. 

Sprawa miała tragiczny finał. W 1992 roku Jaroszewicz i jego żona zostali brutalnie zamordowani. On był przed śmiercią torturowany, ona została rozstrzelana. Stopy premiera przybito do podłogi, skrępowano go, pozostawiając swobodnie tylko prawą rękę - stąd domniemanie, że był zmuszany do składania jakichś podpisów. Z jego willi niczego nie skradziono - splądrowany został tylko gabinet, tak jakby mordercy szukali dokumentów. Najnowsze ustalenia wiążą sprawę z aktami z Radomierzyc. Co istotne, zamordowano też innych ludzi, którzy w 1945 r. odwiedzili pałac - byli to współpracownicy Jaroszewicza, Tadeusz Steć i Jerzy Fonkowicz. Steć również był torturowany.

Trzeba jeszcze wspomnieć o tym, co działo się z pałacem po wojnie. Oczywiście został rozgrabiony, do czego przyczyniła się kopalnia Turów, Zabytkowe rzeźby zabrano stąd do ośrodka wypoczynkowego dla pracowników kopalni. Kamienne posągi lwów ustawiono przy zalewie w Bogatyni, skąd zresztą zniknęły i do dziś nie ustalono, gdzie się znajdują. 

Teraz pałac stoi pusty, a bramę wejściową szczelnie zagrodzono. Ujada za nią pies, chyba bojowo nastawiony - sądząc po odgłosach, jakie wydawał. A szkoda, bo ratunek był blisko. Pod koniec lat 90. kupił go Marek Głowacki, właściciel firmy Gerda. Prace remontowe przyniosły nadzwyczajne efekty. Niestety pan Głowacki zmarł, a remont stanął w 2005 r. Teraz pałac jest własnością jego córki i wnuczki. Chociaż nic się tu nie dzieje, to trzymamy kciuki, żeby paniom udało się dokończyć dzieło zapoczątkowane przez biznesmena. 

środa, 28 października 2015

Mauzoleum dobrych panien. Radomierzyce

 Mauzoleum w Radomierzycach (pow. i gmina Zgorzelec) to miejsce z ponurym, barokowym klimatem. Wzniesione w latach 1710-1733, remontowane w 1855 roku, przetrwało wojnę i trzyma się jakoś do dzisiaj. Nie można wejść do środka (kaplica grobowa została dawno zniszczona i rozgrabiona), a jedynie obejrzeć mauzoleum z zewnątrz - warto!

Uwagę przykuwają okrągłe okna, zwieńczone czaszkami z nietoperzymi skrzydłami, wieńcami laurowymi i piszczelami. Nad wejściem, w tympanonie, umieszczono kartusz herbowy rodu von Ziegler. Mauzoleum niestety nie jest w dobrym stanie... Znajduje się na terenie przy kościele - żeby je zobaczyć, trzeba wejść za kościelną bramę.

Mauzoleum ufundował Joachim Sigimund von Ziegler, podkomorzy Augusta II Mocnego i inicjator budowy tutejszego pałacu. Kaplicę grobową przeznaczył dla niezamężnych panien dobrego pochodzenia, które zamieszkiwały pałac. 

Ziegler założył tu fundację dla zubożałych arystokratek. Żeby zostać jej podopieczną, należało być ewangeliczką i udowodnić szlacheckie pochodzenie minimum do czterech pokoleń wstecz. Pałac uważano za ewangelicki odpowiednik klasztoru.

Dziś o szlachciankach z Joachimstein chyba nikt już nie pamięta... Mauzoleum zostało splądrowane, na renowację się nie zanosi. Do zniszczeń przyczyniła się powódź, która spustoszyła wieś w 2010 roku, kiedy zapora w Niedowie pękła, a Radomierzyce zalały wody rzeki Witka. 
Ucierpiał wtedy również kościół - a temu budynkowi także warto się przyjrzeć, przede wszystkim ze względu na wmurowane w ściany epitafia całopostaciowe z XVI i XVII wieku. 

poniedziałek, 26 października 2015

Cmentarz w lesie. Kościelniki Średnie

Zapomniany cmentarz niemiecki w Kościelnikach Średnich (pow. lubański, gmina Leśna) jest - jak to często bywa z takimi miejscami - zupełnie ukryty przed światem. Najłatwiej go odnaleźć, obierając za punkt orientacyjny kościół i nowy cmentarz. Kawałek dalej, na małym wzgórzu, zobaczycie niewielki las - na samym końcu wioski, przy drodze wiodącej w kierunku Grodnicy. Lasek wygląda... po prostu jak lasek. Patrząc z drogi, nie da się dostrzec grobów. Są widoczne dopiero po wejściu między drzewa. 
 Cmentarz w Kościelnikach Średnich nie jest aż tak zniszczony, jak ten w Starych Jaroszowicach - przynajmniej groby nie są rozkopane... Nie znaczy to jednak, że jest w dobrym stanie. Nagrobki są poprzewracane, płyty nagrobne popękane, pomiędzy mogiłami rosną drzewa. Co ciekawe, jest tu też kilka polskich, powojennych grobów, ale nie wygląda na to, żeby ktoś je jeszcze odwiedzał. 

O cmentarzu pisała na swoim blogu Verenne - poza jej fotorelacją trudno znaleźć informacje na temat tego miejsca. Gdzieniegdzie pojawiają się tylko szczątkowe opisy. 
Wiadomo, że miejsce pochówku powstało na skutek protestów ewangelickich mieszkańców wioski. Co prawda mogli oni grzebać zmarłych na cmentarzu katolickim, ale bez protestanckiego duchownego. Wspólnota ewangelicka otrzymała kawałek podmokłego pola, na którym w 1827 roku otworzono cmentarz. 
Wiadomo też, że jest on wpisany na listę zabytków Narodowego Instytutu Dziedzictwa - jednak niejednokrotnie przekonaliśmy się, że to zupełnie o niczym nie świadczy... 

Zbliża się listopad - to dobry czas, żeby przypominać o tych miejscach, gdzie między żywymi i zmarłymi nie ma już komunikacji. Pamięć o tych anonimowych, opuszczonych duszach aktualizuje się tylko w krótkich momentach, takich jak nasze poszukiwanie - i odnalezienie - cmentarza w Kościelnikach Średnich...

piątek, 23 października 2015

Kolejny pusty pałac... Jałowiec

 Karl Christian Lachmann, zamożny kupiec z miasteczka Greiffenberg (dzisiejszy Gryfów Sląski) ok. 1828 r. zainicjował budowę pałacu w Wingendorf (Jałowiec, pow. i gmina Lubań). Był nie tylko jednym z bardziej wpływowych kupców w okolicy, ale też właścicielem pobliskiej Olszyny. W 1864 r. otrzymał tytuł barona, o czym przypomina do dzisiaj kartusz herbowy na fasadzie pałacu. Sześć lat później w wojnie prusko-francuskiej ginie jego syn, którego zwłoki złożono w pobliskim mauzoleum (własnie tym - klik). 

W ten sposób ostatni przedstawiciel męskiej linii rodu Lachmannów pożegnał się ze światem. Pałac do końca II wojny światowej był w posiadaniu  von Zedlitzów. 

Tyle o historii. A teraźniejszość? Pałac należy do  Agencji Nieruchomości Rolnych, co nie znaczy, że ma się dobrze. Stoi zupełnie pusty i niezabezpieczony. O dawnej świetności przypominają szczegóły na zewnątrz budynku. Od strony dawnego parku zachował się kartusz herbowy (widać też resztki niemieckiego napisu), a od strony folwarku zdobienia, prawdopodobnie alegorie. W środku właściwie już wszystko zostało rozgrabione, z wyjątkiem jedynego zachowanego w całości pieca kaflowego. Pomimo tej pustki spacer po pałacowym wnętrzu był ciekawy, ale też niepokojący - zważywszy na przedwieczorną godzinę naszej wizyty w Jałowcu i niedostatek światła... 
To kolejne miejsce we wsi, którego potencjał jak na razie jest marnowany...

środa, 21 października 2015

Dekapitacja. Mauzoleum w Jałowcu

 Jałowiec (pow. i gmina Lubań) to mała wioska położona gdzieś na uboczu, poza głównymi drogami. W tej niepozornej miejscowości kryje się prawdziwy skarb - zasłonięty przez krzaki, zupełnie niewidoczny, w chaszczach, które kiedyś były pałacowym parkiem. Mauzoleum Karla von Lachmanna - bo o nim mowa - jest miejscem jednocześnie pięknym i smutnym. 

Sarkofag kryje zwłoki Karla Roberta von Lachmanna - jedynego męskiego potomka barona Conrada Lachmanna, dawnego właściciela wsi. 23-letni Karl zginął w wojnie prusko-francuskiej, 16 września 1870 roku. Mauzoleum ufundowała jego rodzina. Grób umieszczono na podwyższeniu, wewnątrz kaplicy wspartej na kolumnach i zdobionej arkadami. 

Na sarkofagu leży rzeźba przedstawiająca postać ubraną w husarski mundur (Karl służył jako porucznik husarii pułku Schleswig-Holstein), nad którą pochyla się anioł. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ani mężczyzna, ani anioł nie mają głów... Serafin został też pozbawiony rąk, brakuje mu również najważniejszego anielskiego symbolu - skrzydeł... Umierający huzar stracił nogę, a jego mundur ktoś pochlapał farbą w ohydnym brązowym kolorze. Nie ma też oryginalnej posadzki, poza małym i zniszczonym fragmentem za nagrobkiem. Ciężko patrzeć na taką dewastację...

Kto dokonał dekapitacji rzeźb, a tym samym zbezcześcił miejsce pochówku? Tego nie wiadomo. Mogło to stać się zaraz po wojnie, gdzie na tzw. Ziemiach Odzyskanych trwała walka na narodowe symbole, a wszystko, co poniemieckie, bezlitośnie niszczono. Mogli to zrobić polscy osadnicy, albo czerwonoarmiści. A może to robota mniej odległa w czasie? Bezmyślna zbrodnia na dziele sztuki, dokonana podczas jakiejś libacji w parku? Można tylko snuć domysły. 

Zastanawia, dlaczego Jałowiec "ukrywa" to niesamowite miejsce? Dlaczego mauzoleum jest schowane w krzakach, niewyeksponowane, zapuszczone? Dlaczego nie pomyślano, że to skarb miejscowości, zaświadczający o jego historii? Nawet bezgłowe rzeźby mogłyby stanowić atrakcję w wiosce - gdyby chociaż przy głównej drodze Lubań-Jelenia Góra ustawić drogowskaz, być może ludzie zbaczaliby na chwilę ze swojej trasy, żeby obejrzeć to piękne miejsce...

sobota, 17 października 2015

Kolejowy pustostan. Dworzec Zgorzelec Miasto

 Dworzec Zgorzelec Miasto to wstyd i hańba - rudera straszy w miasteczku położonym na samej granicy z Niemcami. W plebiscycie portalu Polska Kolej na najbrzydszy dworzec kolejowy w Polsce Zgorzelec Miasto znalazł się na trzecim miejscu. Jakoś nas to nie dziwi...

Dworzec powstał w latach 70. Być może jego surowa, PRL-owska bryła nie należała do najciekawszych, ale funkcjonował całkiem nieźle - był tu bar, kantor, salon gier, sklepy, świetlica, obszerna poczekalnia... Przed budynkiem znajdował się orzeł-pomnik upamiętniający II Armię WP. Orzeł zniknął w tajemniczych okolicznościach - chodzą słuchy, że zagarnęła go Jelenia Góra, kiedy jeszcze była miastem wojewódzkim. Dworcowy budynek po prostu straszy i kompromituje miasto, które - z racji swojego usytuowania - mogłoby stać się ważnym węzłem komunikacyjnym dla podróżujących do i z Niemiec. 

Miasto w 2008 roku sprzedało ruinę prywatnej firmie z Legnicy. Inwestor miał urządzić tutaj galerię handlową połączoną ze stanowiskami dla autobusów, ale nie zrobił kompletnie nic. W lutym 2014 r. teren miał być już zagospodarowany - tymczasem podupadł jeszcze bardziej. Inwestor musiał zapłacić karę w wysokości 133 tys. zł. Jak widać kara nie zadziałała mobilizująco. 

Przez pewien czas dworzec nie był w ogóle zabezpieczony. Oczywiście dzięki temu stał się nie lada gratką dla miłośników złomu - został do cna ogołocony. W 2011 r. okna na parterze zasłonięto płytami i zabezpieczono siatkami. Hmm, nie pomogło - dwa lata później ktoś tak po prostu zaczął wymontowywać okna, a szyby leciały na peron... Nikomu nic się nie stało, ale na miejsce przybyła straż miejska. Mężczyźni demolujący okna twierdzili, że działają na zlecenie Urzędu Miasta, co oczywiście okazało się nieprawdą. Niedawno główne wejście i okna znów zabezpieczono - tym razem je zabetonowano.Cóż, nawet to nie podziałało - jak widać, do środka nadal można wejść (ale nie radzimy tego robić!!!)

Trzeba jeszcze wspomnieć o "świetnym" pomyśle miasta, które w 2012 r. nie chciało się wstydzić przed zagranicznymi kibicami przyjeżdżającymi do Polski na Euro 2012. Czasu było mało, a z okropnym dworcem trzeba było coś zrobić... Miasto zrealizowało więc genialny plan - budynek po prostu zasłonięto gigantycznym banerem :) Tę chwilę możecie zobaczyć na zdjęciu, którego autorem jest qbanez 

Dworzec Zgorzelec Miasto - STRASZNY STRACH...

piątek, 16 października 2015

Muzeum Sztuki Cmentarnej. Wrocław

W lipcu tego roku przez Wrocław przeszła nawałnica, która wyrządziła ogromne szkody m.in. w Muzeum Sztuki Cmentarnej. Stary cmentarz żydowski przy ul. Ślężnej do niedawna był niedostępny do zwiedzania - miesiąc temu nie udało nam się go zobaczyć. Na szczęście szkody zostały już usunięte, możemy więc zaprezentować zdjęcia z wczorajszej wyprawy na stary kirkut. Wejścia w czwartki są bezpłatne, w pozostałe dni obowiązuje bilet wstępu (10 zł ulgowy, 15 zł normalny). 

Cmentarz żydowski powstał w 1825 roku. Mieścił się wtedy poza granicami Wrocławia - we wsi Gabitz. W 1868 roku miasto pochłonęło wioskę, wraz z nią w obrębie Breslau znalazł się też kirkut. Do II wojny światowej nekropolię trzykrotnie powiększano. Ostatni pogrzeb odbył się tu w 1942 roku. Jakimś cudem piękny cmentarz nie został zniszczony przez nazistów. Teren wydzierżawiła firma ogrodnicza, która miała zamiar zrobić z tego miejsca park. Na szczęście nie zdążyła zrealizować swego celu przed zakończeniem wojny. Po 1945 r. kirkut niszczał, na szczęście w latach 70. wpisano go do rejestru zabytków. Przetrwał do dzisiaj dzięki temu, że w 1988 r. powstało tu Muzeum Architektury Cmentarnej, a od 1991 r. Muzeum Sztuki Cmentarnej (oddział wrocławskiego Muzeum Miejskiego).

Naprawdę jest tu co oglądać, mimo że wiele mogił nie wytrzymało próby czasu. Na 4,6 ha mieści się około 12 000 nagrobków! Wiele z nich to naprawdę dzieła sztuki. Muzeum pod gołym niebem to prawdziwy eklektyzm form i stylów, a także symboliki (również świeckiej). Niezwykłe bogactwo architektoniczne to efekt haskali - zapoczątkowanego w XVIII wieku ruchu intelektualnego, prowadzącego do asymilacji Żydów z innymi społecznościami, czemu towarzyszyło częściowe zeświecczenie. 
Stary kirkut bez wątpienia zasługuje na miano muzeum. Nadanie mu rangi placówki muzealnej prawdopodobnie go uratowało - gdyby nie to, być może dzisiaj zamiast macew byłby tu park albo plac zabaw... 

poniedziałek, 12 października 2015

Halo, jest tu kto? Pałac w Osłej

Pałac w Osłej (pow. bolesławiecki, gmina Gromadka) jeszcze do niedawna był zamieszkany. Po wojnie zorganizowano tu - a jakże! - PGR, a po jego upadku budynek służył jako dom wielorodzinny. Nie wiemy, z jakiego powodu go opuszczono ani kiedy opustoszał, ale jest w dosyć dobrym stanie i wydaje się, że niewielkie nakłady umożliwiłyby remont. Gdzieniegdzie są oczywiście dziury w podłogach czy strzępy sufitu, ale większość pomieszczeń  ma się całkiem nieźle. 

Pałac powstał w 1830 roku na miejscu zamku, który spłonął w pożarze w 1825 roku. Żywioł pochłonął wtedy jedną trzecią wsi. Majątek należał wówczas do rodziny von Reichenbach, następnie do Francuiza Etienne Gautiera, a ostatnim właścicielem był Wilhelm Bobbert. W 1903 roku pałac przebudowano. 
Z zewnątrz budynek wygląda bajkowo, ale żeby obejrzeć go od frontu, trzeba przedzierać się przez chaszcze, które były wyższe od nas. Brak jakiejkolwiek ścieżki w połączeniu z dziurami w ziemi (stare studnie?) sprawia, że podejście od frontu jest dosyć trudne. Krzaki zasłaniają pałac tak, że nie da się go ogarnąć jednym spojrzeniem. 
Z bliska budynek jest równie piękny - zachowały się jeszcze zdobienia, na wieży widać tarczę zegara (już bez wskazówek...), jest też balkon porośnięty bluszczem. 

Wewnątrz jednak prawie nie ma śladu po pałacowym wystroju. Widać, że były tu mieszkania prywatne, po których zostały tylko puste pomieszczenia i uszkodzone piece kaflowe. Jednak sama architektura jest bardzo ciekawa. Pałacyk jest przedzielony na dwie części. W jednej są przepiękne schody z ażurowymi zdobieniami prowadzące do wieżyczki z zegarem.  W drugiej za to można "zobaczyć" (posiadając latarkę) szczególne miejsce. Jest ono zupełnie ciemne i łatwo je przegapić. Początkowo myśleliśmy, że to piwnica, ale okazało się, ze to główny hol na parterze - po prostu budynek z dwóch stron ma różną ilość kondygnacji! Jest tam zupełnie ciemno i bez latarki nie da się dosłownie nic dojrzeć. My dodatkowo przyświecaliśmy sobie lampą błyskową. Znajduje się tu coś, co prawdopodobnie było fontanną - prowadzą do niej schodki z ozdobnymi balustradami, niestety uszkodzonymi... Zobaczcie  zresztą sami, jak wygląda wnętrze: 

środa, 7 października 2015

Karabin, kultura, nauka. Trzebień

 Koszarowce to nie jedyne budynki, które zostały po wojsku radzieckim w Trzebieniu (pow. i gmina w Bolesławcu). Chyba ciekawsze są dwa inne obiekty: pierwszy z nich to kino, drugi to prawdopodobnie szkoła. W obu miejscach można natknąć się na znacznie więcej pozostałości po Rosjanach niż w koszarach. Kino znajduje się przy placu apelowym, w otoczeniu innych opuszczonych budynków, natomiast szkoła jest zupełnie gdzie indziej, na początku miejscowości (zasłonięta przez drzewa, ale można ją dojrzeć z ulicy). 

Najciekawsza w kinie jest oczywiście sala kinowa. Znajduje się w bardzo złym stanie. Deski w miejscu, gdzie niegdyś były krzesełka dla widowni, są zupełnie przegniłe, dosłownie uginają się pod nogami. W dodatku panuje tu półmrok. Musieliśmy jednak tam wejść, żeby zobaczyć miejsce po ekranie i scenie - nad nią do tej pory wisi zapisane cyrylicą hasło, które można przetłumaczyć jako "Nauka wojennego rzemiosła na prawdziwym przykładzie" - słowa z odezwy Lenina! (za tę informację i tłumaczenie dziękujemy serdecznie Joli!!!). Żołnierze, kiedy nie wymachiwali w koszarach karabinami, mogli zażyć odrobinę "kultury", zapewne dającej "prawdziwy przykład"...  

W innych pomieszczeniach kinowych też jest ciekawie - zostały tu jeszcze stare radzieckie plakaty filmowe i... niezwykłe malowidło na ścianie z wizerunkiem zaczytanego radzieckiego żołnierza! 

Kino jest w fatalnym stanie, natomiast szkoła w trochę lepszym. Tu też można natknąć się na radzieckie artefakty - znaleźliśmy stos szczoteczek do zębów, stary list i kartkę pocztową, zapisane cyrylicą mapy i gazety. Szkoła przypomina, że w Trzebieniu stacjonowali nie tylko wojskowi - mieszkały tu też ich rodziny. Podobno wielu rosyjskich mieszkańców wioski nie chciało opuszczać Polski w 1992 r. - mieszkając tu od lat, ułożyli sobie życie, które trudno było ot tak zostawić. 

poniedziałek, 5 października 2015

Radzieckie koszary - Brygada Rakiet Przeciwlotniczych. Trzebień

 W latach 1945-1992 w Trzebieniu (pow. i gmina Bolesławiec) stacjonowało wojsko radzieckie, a dokładnie 140 Borysowska Brygada Rakiet Przeciwlotniczych (baza była częścią garnizonu Pstrąże). Mieszkali tu nie tylko żołnierze, ale też ich rodziny, dlatego oprócz opuszczonych koszar jest tutaj także pusta szkoła i zrujnowane kino. O szkole i kinie napiszemy w kolejnym poście, teraz pokażemy pomieszczenia koszarowe. 

W Trzebieniu znajdowały się: składy amunicji i uzbrojenia, szkoła oficerska, koszary wojskowe, schrony przeciwatomowe, baza paliwowa i budynki mieszkalne - bloki zwane leningradami. Te ostatnie, po wyjeździe wojsk, zostały zajęte przez polskich mieszkańców. Część budynków jest jednak opuszczona, m.in. koszary przy placu apelowym.
Mimo że cztery budynki przy placu niewiele się od siebie różnią, a po wojakach nie pozostało tu zbyt wiele, to wędrówka po wojskowych pomieszczeniach zajęła nam trzy godziny! Można tu jeszcze odnaleźć pozostałości po żołnierzach (np. radzieckie gazety czy niewywołaną błonę fotograficzną), ale większość zniknęła. Natrafiliśmy w internecie na forum, na którym pewni "eksploratorzy" chwalili się zabranymi stąd plakatami. Wielka szkoda - my nigdy niczego nie zabieramy z odwiedzanych przez nas miejsc, bo w ten sposób zabija się po kawałku genius loci...

Z Trzebieniem wiąże się ciekawa historia. Otóż w lesie na zachód od wsi znajdował się ściśle strzeżony skład amunicji, który urządzono tam w 1967 roku (nieistniejąca już wieś Karczmarka). W 1987 roku mieszkańcy okolicznych wsi usłyszeli nagle ogłuszający wybuch, z okien posypały się szyby, a na niebie pojawił się mały atomowy grzyb. Wstrząs był odczuwalny nawet w Bolesławcu, skąd szybko wysłano do Trzebienia karetki i policję. Pomoc z Bolesławca została przez Rosjan odrzucona - zamknęli cały teren, na który nie wpuszczali Polaków, nawet lekarzy. Polscy mieszkańcy Trzebienia otrzymali kategoryczny zakaz opuszczania domów. Wojskowi utrzymywali, że nikt nie zginął, nie zdradzali też żadnych szczegółów na temat wybuchu. Dlatego do dzisiaj nie wiadomo, co właściwie stało się wtedy w Trzebieniu. W internecie można znaleźć relacje świadków, którzy pamiętają wybuch i według których na pola spadały strzępy ludzkich ciał... Chyba nie dowiemy się już niczego więcej - cała sprawa pozostanie tajemnicą... 

piątek, 2 października 2015

(Opuszczony?) Pałac w Kościelnikach Górnych

 Pałac w Kościelnikach Górnych (pow. lubański, gmina Leśna) - nietrudno jest zauważyć tę niezwykłą budowlę, za to trudno znaleźć o niej jakieś konkretne informacje. Wiadomo nam tylko tyle, że powstał w XVIII wieku, w XIX został rozbudowany, a latach powojennych służył jako PGR. I jeszcze - co istotne - obecnie ma właściciela. 

Jak można przeczytać w tym artykule, właściciel miał w planach remont pałacu, jednak w 2008 roku jeleniogórska delegatura Urzędu Ochrony Zabytków wytoczyła mu proces, uzasadniając decyzję w ten sposób: właściciel "będąc zobowiązany do uzyskania w drodze decyzji zezwolenia na przeprowadzenie prac remontowych na terenie pałacu [...] dokonał prac remontowych polegających na zbijaniu tynków, odkrywaniu posadzek, demontowaniu boazerii stolarki drzwiowej i okiennej [...]" itd. 

Okazało się, że właściciel rozpoczął remont bez konsultacji z konserwatorem zabytków i bez uzyskania odpowiedniego zezwolenia. Trudno jest tę sprawę oceniać. Z jednej strony jakikolwiek remont jest lepszy niż pozostawienie dzieła architektonicznego na pastwę losu, ale jednak z drugiej strony właściciel obiektu zabytkowego powinien zdawać sobie sprawę z tego, jakie procedury wiążą się z remontem prawnie chronionego zabytku.

Pałac jest imponujący, nawet pomimo jego obecnego, raczej opłakanego stanu. Zdobią go puste wnęki, w których dawniej znajdowały się rzeźby.  Teren wokół jest totalnie zarośnięty - za pałacem znajdował się ozdobny park, który dzisiaj wygląda jak busz, przez który trzeba się wręcz przedzierać. Brak jest jakichkolwiek tabliczek informujących o zakazie wstępu, terenie prywatnym czy przeprowadzanym remoncie, który chyba jest w toku.  

Być może warto będzie odwiedzić to miejsce za jakiś czas i zobaczyć, czy stan pałacu zmienił się na lepsze. 

środa, 30 września 2015

Zapora na Jeziorze Leśniańskim

Będąc w zamku Czocha, warto przy okazji obejrzeć pobliską zaporę na Jeziorze Leśniańskim i elektrownię wodną. Zapora jest długa na 130 metrów i wysoka na 45 metrów. Widok jest przepiękny! 

Jest to najstarsza zapora wodna w Polsce, ale pamiętajmy, że powstawała, gdy teren należał jeszcze do Prus. Na przełomie XIX i XX wieku prowincję śląską pustoszyły powodzie. Szczególnie katastrofalne były te z lat 1888 i 1897. Klęski żywiołowe były bezpośrednim powodem wybudowania zapory na Kwisie. Prace rozpoczęto w 1901 roku, a zakończono w 1905 roku - ta data widnieje zresztą na obu sztolniach obiegowych. Podczas pierwszego próbnego spuszczenia wody główny budowniczy Curt Bachman miał rzec, że zapora przetrwa wszystkie czasy. 

Po obu stronach zapory są kamienne schodki, którymi można zejść niżej, by obejrzeć z bliska budynek elektrowni wodnej i piękne sztolnie obiegowe. W dwóch małych domkach u podnóża zapory znajdują się śluzy, za pomocą których można regulować poziom wody w sztolniach. Przyjrzyjcie się sztolniom dokładniej - są przykładem tego, że można budować i funkcjonalnie, i estetycznie. Z oryginalnego wyposażenia maszynowni i niektórych ówczesnych rozwiązań technicznych korzysta się zresztą do dzisiaj! 

Żeby dotrzeć do zapory, trzeba tuż przed Suchą (jadąc od strony Leśnej) skręcić w lewo i dojechać do parkingu przy jeziorze. Wstęp na zaporę jest bezpłatny. Mimo że przy kamiennych schodkach po obu stronach tamy umieszczono tabliczki informujące o zakazie wstępu na teren elektrowni (właścicielem jest Tauron), to chyba nie jest on wiążący - można spokojnie zejść, co zrobiliśmy nie tylko my, ale sporo osób, które tego samego dnia zwiedzały zaporę.

poniedziałek, 28 września 2015

Zamek nad jeziorem. Czocha / Sucha

Zamek Czocha to zabytek "celebrycki" - znany w regionie i poza nim, tłumnie odwiedzany, wykorzystywany jako filmowa scenografia (m.in. do nieszczęsnego filmowego Wiedźmina czy Tajemnicy księgi szyfrów) oraz jako miejsce na LARP (fani Harrego Pottera na kilka dni zrobili z zamku Hogwart). Wczoraj po raz kolejny odwiedziliśmy to piękne miejsce. 

Pierwsza wzmianka o zamku pochodzi z 1241 r. ("Monz Tyzov"), kolejna z 1329 r. ("castrum Caychov" - Czajków). Nazwę zbliżoną do dzisiejszej zamek otrzymał w XIX wieku - Tzschocha. Po 1945 r. zmieniono ją najpierw na Czajków, następnie na Czochę, chociaż miejscowość, w której znajduje się warownia, to Sucha. 

Chyba najbardziej znana historia związana z tym zamkiem to sprawa Christopha von Nostitz, poszukiwacza złota w dolinie Kwisy. Po powrocie z jednej ze swych wypraw zastał żonę ciężarną, chociaż od dawna nie dzielili już łoża. Wywlókł nieszczęsną Gertrudę na dziedziniec i utopił w studni. Na podobny pomysł wpadł Joachim Nostitz. Ten również, po rocznej nieobecności w zamku, zastał ciężarną żonę. Urlike urodziła, ale mściwy mąż nakazał zamurować dziecko w kominku, a niewierną wrzucił do tej samej studni, do której wcześniej trafiła Gertruda. 

Ostatnim właścicielem zamku był Ernst von Gutschow. W styczniu 1945 r. w pośpiechu spakował co cenniejsze wyposażenie i wyjechał do Drezna. Nowa, polska administracja również czerpała z zamkowych dóbr - wśród szabrowników byli burmistrz z Leśnej, komendant posterunku Milicji Obywatelskiej i wiceburmistrz Lubania. W latach 50. zamek służył jako wojskowy ośrodek wypoczynkowy dla oficerów. Obecnie jest otwarty dla zwiedzających, których tu nie brakuje. Kto jeszcze nie był, niech odwiedzi to miejsce - warto jeszcze dodać, że zamek Czocha jest przepięknie położony na wzniesieniu nad Jeziorem Leśniańskim.