piątek, 28 sierpnia 2015

Zapomniana świątynia. Ocice

W Ocicach (pow. i gmina Bolesławiec) znaleźliśmy kolejny opuszczony kościół, oczywiście ewangelicki. Budynek jest bardzo duży, trudno go przegapić, znajduje się w samym centrum wsi (naprzeciw skrętu na Bolesławiec). Po obejściu go dookoła stwierdziliśmy, że nie da się wejść do środka. Wszystkie okna i drzwi są szczelnie zabetonowane, nigdzie nie widać nawet najmniejszej szczeliny, przez którą można by się przecisnąć. Przynajmniej pozornie... Prawie zrezygnowaliśmy, ale odrobina ekwilibrystyki pomogła ;) 

Trzeba przyznać, że kościół w Ocicach to miejsce, do którego trudno się dostać. Inne trudności wynikają ze stanu, w jakim znajduje się wnętrze i empory - łatwo tutaj o wypadek. Dlatego w trosce o ewentualnych zwiedzaczy nie polecamy wyprawy w to miejsce. 

Kościół jest kompletnie ogołocony. Ołtarz został przeniesiony do czynnego katolickiego kościoła w Ocicach, resztę zapewne rozszabrowano. Na pierwszym zdjęciu pokazujemy ujęcie z lat 30. XX w. (znalezione w serwisie dolny-slask.org.pl) i dla porównania ujęcie z naszej wyprawy - widać, że wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, zniknęło. Cała podłoga jest pokryta potrzaskanymi epitafiami. Wejście na empory jest bardzo ryzykowne. 

Kościół powstał w 1871 roku. Był dwukrotnie renowowany - w 1882 i 1921 roku. Te daty są umieszczone na zwieńczeniu głównego portalu. Opustoszał w 1945 r., a okna i drzwi zamurowano w latach siedemdziesiątych. Pod świątynią znajdują się podobno krypty z epitafiami - w podłodze są zasypane dziury, więc pewnie ktoś próbował się tam dostać. 

Budynek jest jak najbardziej do uratowania. Ktoś już chyba zaczyna o tym myśleć, bo w lipcu gmina Bolesławiec ogłosiła przetarg na remont dachu i prace porządkowe. W planach jest też zabezpieczenie okien na wysokości empor - ciekawe, czy to oznacza, że zostaną zamurowane jak te na parterze???

środa, 26 sierpnia 2015

Uwaga, głębokie wykopy. Cmentarz w Starych Jaroszowicach

Tuż za ruinami kościoła w Starych Jaroszowicach (pow. i gmina Bolesławiec) jest opuszczony cmentarz, który warto zobaczyć. Widok może być wstrząsający. Nie trzeba być wierzącym, żeby się zdołować w otoczeniu zbezczeszczonych miejsc pochówku...

Grobowce w większości zostały zdewastowane. Płyty są odsunięte lub wcale ich nie ma. Groby puste, doszczętnie splądrowane. Po niektórych mogiłach zostały tylko oplecione bluszczem dziury w ziemi. Chwila nieuwagi i można do takiej mogiły wpaść, zwłaszcza że w niektórych miejscach bluszcz ściele się gęsto jak zielony dywan, zasłaniając rozkopane nagrobki. 

Nie należy nikogo pochopnie oskarżać, ale każdy, kto chociaż trochę zna historię tzw. Ziem Odzyskanych (np. z opowieści rodzinnych), wysunie prawdopodobną hipotezę co do sprawców... Takich cmentarzy jest w okolicach całkiem sporo, ale pierwszy raz byliśmy w miejscu, w którym aż tak dużo grobów zdewastowano...  W dodatku nie przeprowadzono jakichkolwiek prac porządkowych nawet po latach, kiedy nienawiść do Niemców okrzepła, a zachodnia granica Polski się ustabilizowała. 

Ciekawe, czy ktoś z mieszkańców Alt Jaschwitz odwiedził cmentarz po wojnie. Ciekawe, co mógł czuć na widok rozkopanego grobu ojca / matki, żony / męża, dziecka...

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Witraż-graffiti w ruinach kościoła. Stare Jaroszowice

Nad wejściem do pozostałości ewangelickiego kościoła w Starych Jaroszowicach (pow. i gmina Bolesławiec) znajduje się fragment z Księgi Rodzaju w tłumaczeniu Marcina Lutra. Nieco już zatarty napis głosi: "O, jakże miejsce to przejmuje grozą! Prawdziwie jest to dom Boga i brama nieba". Rzeczywiście, miejsce może przejąć grozą. Po wybudowanym w latach 1842-1844 kościele zostały zgliszcza. 

Jest tutaj coś, co od razu przyciąga wzrok. Na ścianie półkolistej absydy, w miejscu, gdzie dawniej był ołtarz, namalowano graffiti. W tym artykule można przeczytać więcej na temat witraża-graffiti: "Chcemy, żeby ktoś tu przyszedł i pomyślał: skąd to się tu wzięło? To nie jest przypadkowy wzór, ma przypominać piękne witraże, po których dzisiaj zostały tylko gołe ramy okien". Według mnie pomysł jest świetny. Celem grafficiarzy nie była dewastacja, ale zwrócenie uwagi na osamotniony budynek, przypomnienie o jego dawnym pięknie. Na sklepieniu zachowały się resztki niebieskiej polichromii, a na ścianach pozostałości po różowawej farbie. Wszystko to sprawia, że ruina jest nie tylko malownicza, ale też... kolorowa! 

Ta barwność łączy się jednak z ponurym wrażeniem, bo trudno o inne w zrujnowanej, pozbawionej dachu budowli. Historia tego dachu jest zresztą kuriozalna. W artykule, który wyżej linkuję, można przeczytać, że kilka lata temu straż pożarna odebrała zgłoszenie: niezabezpieczony kościół niszczeje podczas deszczów, bo dach jest nieszczelny. Co zrobili strażacy? Jak czytamy w artykule "Wybili więc dziurę w środku dachu, żeby - zamiast na ściany - lało się do środka. Wystarczyła jedna zima i wszystko zupełnie się zawaliło"... No po prostu wierzyć się nie chce!!! 

Ruiny kościoła widać z głównej szosy przecinającej wieś - po prawej stronie drogi, jadąc w kierunku Bolesławca. O tej porze roku znad drzew wystaje tylko wieża. Budynek nie jest w żaden sposób zabezpieczony, prowadzi do niego polna droga. 

sobota, 22 sierpnia 2015

Lista Grundmanna, czyli ukryte skarby

Dużo ostatnio mówi się o odnalezieniu Złotego Pociągu w okolicach Wałbrzycha. Sprawa jest tyleż głośna, co kontrowersyjna. Mnożą się spekulacje i hipotezy, ale istnienie pociągu wywiezionego przez nazistów z Wrocławia, po brzegi wypełnionego kosztownościami, nie zostało jeszcze potwierdzone. Nie istnieją żadne dokumenty, które uwiarygodniłyby historię Złotego Pociągu. Inaczej jest ze skarbami ukrytymi na Dolnym Śląsku przez Gunthera Grundmanna - te skrytki istniały naprawdę i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. 

Kim był Grundmann? Ten niemiecki historyk sztuki  i konserwator dzieł sztuki w czasie II wojny światowej pełnił funkcję Konserwatora Zabytków Dolnego Śląska. Zgromadził najcenniejsze dolnośląskie dzieła sztuki i ukrył je w prawie 80 skrytkach rozlokowanych na terenie całego regionu. Sporządził tzw. listę Grundmanna, zawierającą zaszyfrowane informacje o lokalizacji skarbów. Jakie cele mu przyświecały? Gdzie zostały ukryte kosztowności? Co stało się z nimi po wojnie?

Pałac w Żarskiej Wsi, miejsce przechowywania zbiorów sztuki z Muzeum Miejskiego w Goerlitz

czwartek, 13 sierpnia 2015

Kiedyś było tu ładnie... Stacja Węgliniec

Stacja węzłowa Węgliniec (przed wojną Kohlfurt, a krótki czas po wojnie Kaławsk, pow. zgorzelecki) jeden z największych dolnośląskich terminali towarowych, rozsypuje się w pył. A to przecież dzięki kolei niewielka osada od 1847 roku zaczęła się rozwijać. To tędy przebiegała magistrala Śląskiej Kolei Górskiej, która połączyła Breslau (Wrocław) z Sudetami. Stacja pełniła też ważną funkcję w transporcie urobku z okolicznych kopalń. Była również ważnym przystankiem pasażerskim - można było stąd dotrzeć na zachód (Zgorzelec), wschód (Wrocław), północ (Żary) i południe (Jelenia Góra). 

Podróżując w okolicach Borów Dolnośląskich, trudno ominąć tę stację. Pamiętam rozległą restaurację kolejową i poczekalnię - dzisiaj te pomieszczenia niszczeją, w dawnej restauracji zapada się już sufit. Nie ma też kasy biletowej. Zastąpiono ją na chwilę automatem biletowym. Automat się zepsuł, więc go po prostu usunięto... Nie ma zadaszenia peronów - została tylko strasząca metalowa konstrukcja. Farba odchodzi od ścian budynku, a okna, z których wypadły szyby, zasłonięto po prostu dyktą...  
Zawieszono też lub ograniczono wiele połączeń - nie można już stąd dojechać do Niemiec, a jeszcze niedawno z Węglińca dało się dotrzeć bezpośrednio do Goerlitz, Drezna i Berlina. 

Trudno patrzeć, jak stacja się rozpada. Za każdym razem, kiedy tam jestem, wydaje mi się, że dworzec wygląda jeszcze gorzej niż przy poprzedniej wizycie i jakoś nie zanosi się na to, by miało się to zmienić... 

niedziela, 9 sierpnia 2015

sobota, 8 sierpnia 2015

Cmentarz koni. Kliczków

Dzisiejszy cmentarz koni w Kliczkowie (pow. bolesławiecki, gmina Osiecznica) to nie ta sama zwierzęca nekropolia, co przed wojną. Teraz są tu tylko trzy końskie nagrobki, w tym dwa przedwojenne, a jeden z 2009 roku. Ten nowy grób ufundowało stowarzyszenie Pro Publico Bono - spoczęła w nim Zacateca, klacz rycerska z zamku w Kliczkowie. W starszej mogile leży Juno, wyścigowy koń zmarły w 1938 roku. Napisy na trzecim obelisku są zupełnie nieczytelne.

Jeszcze w latach 50. XX w. na cmentarzu koni (i psów) było kilkanaście nagrobków. Z nich uchowały się tylko dwa (oczywiście poza tym nowym z 2009 roku) - pozostałe zostały podobno wykorzystane przez osadników jako materiał budowlany. 

Skąd wzięło się to nietypowe miejsce pochówku? W 1887 roku właścicielem zamku w Kliczkowie został Fryderyk zu Solms-Baruth, który zlecił architektowi Edwardowi Petzoldowi przebudowę zamku i parku. To wtedy powstał cmentarz dla koni z zamkowej stajni (należał do nich właśnie Juno). Grzebano tu również psy myśliwskie księcia. 

czwartek, 6 sierpnia 2015

Zamek, który przetrwał. Kliczków

Mało brakowało, a zamiast malowniczego zamku w Kliczkowie (pow. bolesławiecki, gmina Osiecznica) byłaby dzisiaj ruina. W 1945 r. wyposażenie zamku zostało rozszabrowane przez Armię Czerwoną i polskich osadników. W kolejnych latach stacjonowało tu Ludowe Wojsko Polskie, co nie znaczy, że dbano o obiekt. Zamek niszczał, zapadły się dachy, runęła Galeria Oficjalistów i ujeżdżalnia. Kto wie, co byłoby tu teraz, gdyby nie znalazł się inwestor, który w 1999 roku zakupił zamek. Dziś jest to urokliwe, zadbane miejsce. W zamku mieści się centrum konferencyjno-wypoczynkowe.

Historia zamku sięga 1297 roku, kiedy pojawiła się pierwsza wzmianka o strażnicy ulokowanej na skarpie przy rzece Kwisa. W ciągu wieków wielokrotnie zmieniali się jego właściciele. Chyba najciekawsza historia wiąże się z ostatnim panem na Kliczkowie. Do 1944 roku był nim hrabia Henryk Christian zu Solms-Baruth, przeciwnik faszystowskiego reżimu. Z włościami hrabiego od północy graniczył poligon w Neuhammer (Świętoszów), na terenie którego utworzono obóz dla rosyjskich jeńców wojennych (wspominałam o nim w tym wpisie). W lesie należącym do kliczkowskich dóbr bez zgody Solms-Barutha utworzono podobóz Stalagu 308. 

Za przyzwoleniem hrabiego miejscowy leśnik i rzeźnik przerzucili przez druty kolczaste paczki z żywnością dla jeńców. Leśnik przeczuł, co się święci, i uciekł z Kliczkowa. Rzeźnik został, co skończyło się dla niego tragicznie - rozstrzelany przez SS, zginał przed własnym domem.
Oburzony hrabia udał się do siedziby NSDAP w Bunzlau (Bolesławcu), odgrażając się, że osobiście pojedzie do Berlina, żeby zaprotestować przed obliczem samego Himmlera. Od tej pory Solms-Baruth był inwigilowany. W końcu został zmuszony do opuszczenia Kliczkowa (alternatywą była kara śmierci) i przekazania majątku na własność Himmlerowi. Po pewnym czasie trafił do więzienia Gestapo w Poczdamie, w którym przebywał do końca wojny.
Próby ratowania zamku, który pogrążał się w ruinie, podjęło w 1999 roku małżeństwo z Wrocławia - Magdalena i Jerzy Ludwinowie. Stwierdzili, że zakochali się w tym miejscu i że muszą je uratować. Dziś jest tu hotel, pole golfowe, centrum konferencyjne, basen, spa...

środa, 5 sierpnia 2015

Wikingowie u bram. Wolin

Tego lata Festiwal Słowian i Wikingów odbył się w Wolinie (pow. kamieński) już 21 raz. Uściślając, festiwalowe wydarzenia rozgrywają się na terenie skansenu, który co prawda administracyjnie znajduje się w obrębie miasta Wolin, ale nie na wyspie Wolin. Skansen mieści się na innej wyspie, a raczej wysepce w cieśninie rzeki Dziwny - Wolińskiej Kępie, o długości nieprzekraczającej nawet kilometra. 

Festiwal organizowany przez Centrum Słowian i Wikingów Wolin-Jomsborg-Wineta przyciągnął w tym roku sporo osób. Prawdę mówiąc trochę przeszkadzało to w obejrzeniu skansenu - po prostu ludzi było za dużo, a przestrzeń wysepki zbyt mała. W oczy rzuca się dbałość organizatorów o to, żeby festiwalu nie zamienić w jarmark - nie ma tu kolorowych straganów ani fastfoodowego żarcia, jest za to rękodzielnicza biżuteria i podpłomyki!


Ale o co właściwie chodzi z tymi Wikingami w Polsce? Inspiracją dla zorganizowania festiwalu była trzynastowieczna saga o Jomswikingach, według której ok. X w. na wyspie Wolin założono osadę Jomsborg, czyli dzisiejsze miasto Wolin. Zbudował ją jarl Palnatoki, a dosięgała ponoć otwartego morza (do Bałtyku jest - bagatela - 34 km...). 
Podanie głosi, że Jomsborg był bazą wypadową, z której Wikingowie udawali się na łupieżcze wyprawy. Według innej hipotezy Wikingowie rezydujący na wyspie Wolin byli kupcami i rzemieślnikami - ich wyprawy miały charakter handlowy, a ponadto w stosunku do Słowian stanowili tutaj mniejszość. 
Kolejny festiwal za rok - komu będzie po drodze, niechaj się zatrzyma! Na Wolińską Kępę można dostać się większym mostem od strony Wolina lub mniejszym (bardziej urokliwym), łączącym wysepkę z wioską Recław. 

wtorek, 4 sierpnia 2015

Hotel-widmo. Dziwnów

Tuż przy niestrzeżonej plaży w Dziwnowie (pow. kamieński) - w kierunku Dziwnówka - stoi opuszczony hotel. Mogłoby się wydawać, że to po prostu wynik jakiejś nieudanej inwestycji - ktoś zaczął coś budować i zabrakło mu kasy, więc pozostawił budynek na wyniszczenie. Tak też myśleliśmy na początku, dając ruinie plus minus 40 lat. Okazało się jednak, że nie mieliśmy racji. Domek można bowiem znaleźć na przedwojennych pocztówkach z Dievenow. Oznacza to, że hotel-widmo pamięta jeszcze czasy niemieckiego solankowego uzdrowiska. 
Od strony morza budynek jest zagrodzony, w dodatku jest tam zejście dla gości hotelowych z innego ośrodka - oczywiście zamknięte na klucz. Od strony miasta hotel-widmo też otacza ogrodzenie i częściowo parking, również dostępny tylko dla gości pobliskiego hoteliku. 

Znaleźć dwa takie miejsca w jednej, w sumie niewielkiej miejscowości - to chyba nie jest przypadek. Założę się, że wybrzeże na Pomorzu Zachodnim obfituje w "poniemieckie" obiekty, którymi po wojnie nikt już się nie zaopiekował.

Może ktoś wie coś więcej o tym dziwnowskim domku? Niestety - poza zamieszczoną niżej pocztówką - nie znalazłam o nim żadnych informacji.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Za fasadą. Dziwnów

Dziwnów (pow. kamieński) to nadmorska miejscowość, jakich wiele nad polskim Bałtykiem. Wzdłuż "głównej" ulicy mnóstwo straganów made in China, stoiska ze śmieciowym jedzeniem, wesołe miasteczko. Warto jednak zajrzeć za fasadę. Tuż za sznurem straganów przy ul. Mickiewicza zobaczycie opuszczony okazały budynek z czerwonej cegły. To przedwojenne niemieckie sanatorium Silvana, jeden z największych domów uzdrowiskowych w dawnym Dievenow. 
W sezonie od frontu budynek zasłaniają częściowo stragany, lepiej przejść na tyły byłego sanatorium (od rzeki Dziwnej). Drzwi i okna na parterze są co prawda zabezpieczone, ale z zewnątrz przedwojenna Silvana prezentuje się bardzo ciekawie. Czuć dysonans - po jednej stronie czerwonej bryły tętniąca wakacyjnym życiem ulica, po drugiej stronie powolny rozpad miejsca, które współtworzyło wypoczynkową historię rybackiej osady Dievenow...