środa, 30 września 2015

Zapora na Jeziorze Leśniańskim

Będąc w zamku Czocha, warto przy okazji obejrzeć pobliską zaporę na Jeziorze Leśniańskim i elektrownię wodną. Zapora jest długa na 130 metrów i wysoka na 45 metrów. Widok jest przepiękny! 

Jest to najstarsza zapora wodna w Polsce, ale pamiętajmy, że powstawała, gdy teren należał jeszcze do Prus. Na przełomie XIX i XX wieku prowincję śląską pustoszyły powodzie. Szczególnie katastrofalne były te z lat 1888 i 1897. Klęski żywiołowe były bezpośrednim powodem wybudowania zapory na Kwisie. Prace rozpoczęto w 1901 roku, a zakończono w 1905 roku - ta data widnieje zresztą na obu sztolniach obiegowych. Podczas pierwszego próbnego spuszczenia wody główny budowniczy Curt Bachman miał rzec, że zapora przetrwa wszystkie czasy. 

Po obu stronach zapory są kamienne schodki, którymi można zejść niżej, by obejrzeć z bliska budynek elektrowni wodnej i piękne sztolnie obiegowe. W dwóch małych domkach u podnóża zapory znajdują się śluzy, za pomocą których można regulować poziom wody w sztolniach. Przyjrzyjcie się sztolniom dokładniej - są przykładem tego, że można budować i funkcjonalnie, i estetycznie. Z oryginalnego wyposażenia maszynowni i niektórych ówczesnych rozwiązań technicznych korzysta się zresztą do dzisiaj! 

Żeby dotrzeć do zapory, trzeba tuż przed Suchą (jadąc od strony Leśnej) skręcić w lewo i dojechać do parkingu przy jeziorze. Wstęp na zaporę jest bezpłatny. Mimo że przy kamiennych schodkach po obu stronach tamy umieszczono tabliczki informujące o zakazie wstępu na teren elektrowni (właścicielem jest Tauron), to chyba nie jest on wiążący - można spokojnie zejść, co zrobiliśmy nie tylko my, ale sporo osób, które tego samego dnia zwiedzały zaporę.

poniedziałek, 28 września 2015

Zamek nad jeziorem. Czocha / Sucha

Zamek Czocha to zabytek "celebrycki" - znany w regionie i poza nim, tłumnie odwiedzany, wykorzystywany jako filmowa scenografia (m.in. do nieszczęsnego filmowego Wiedźmina czy Tajemnicy księgi szyfrów) oraz jako miejsce na LARP (fani Harrego Pottera na kilka dni zrobili z zamku Hogwart). Wczoraj po raz kolejny odwiedziliśmy to piękne miejsce. 

Pierwsza wzmianka o zamku pochodzi z 1241 r. ("Monz Tyzov"), kolejna z 1329 r. ("castrum Caychov" - Czajków). Nazwę zbliżoną do dzisiejszej zamek otrzymał w XIX wieku - Tzschocha. Po 1945 r. zmieniono ją najpierw na Czajków, następnie na Czochę, chociaż miejscowość, w której znajduje się warownia, to Sucha. 

Chyba najbardziej znana historia związana z tym zamkiem to sprawa Christopha von Nostitz, poszukiwacza złota w dolinie Kwisy. Po powrocie z jednej ze swych wypraw zastał żonę ciężarną, chociaż od dawna nie dzielili już łoża. Wywlókł nieszczęsną Gertrudę na dziedziniec i utopił w studni. Na podobny pomysł wpadł Joachim Nostitz. Ten również, po rocznej nieobecności w zamku, zastał ciężarną żonę. Urlike urodziła, ale mściwy mąż nakazał zamurować dziecko w kominku, a niewierną wrzucił do tej samej studni, do której wcześniej trafiła Gertruda. 

Ostatnim właścicielem zamku był Ernst von Gutschow. W styczniu 1945 r. w pośpiechu spakował co cenniejsze wyposażenie i wyjechał do Drezna. Nowa, polska administracja również czerpała z zamkowych dóbr - wśród szabrowników byli burmistrz z Leśnej, komendant posterunku Milicji Obywatelskiej i wiceburmistrz Lubania. W latach 50. zamek służył jako wojskowy ośrodek wypoczynkowy dla oficerów. Obecnie jest otwarty dla zwiedzających, których tu nie brakuje. Kto jeszcze nie był, niech odwiedzi to miejsce - warto jeszcze dodać, że zamek Czocha jest przepięknie położony na wzniesieniu nad Jeziorem Leśniańskim. 

sobota, 26 września 2015

Nieistniejący cmentarz i niedostępne kirkuty. Wrocław

W 1948 r. Ministerstwo Ziem Odzyskanych ogłosiło, że usuwanie pozostałości po przedwojennych mieszkańcach ziem przyłączonych w 1945 r. do Polski dotyczy też niemieckich cmentarzy. Wrocławski Park Grabiszyński jest tego przykładem - przed wojną był to Cmentarz Grabiszyński III.  Mimo że większość mogił zniknęła, to można tu jeszcze odnaleźć fragmenty świadczące o dawnym przeznaczeniu parku. 
Po wejściu do parku od strony przystanku tramwajowego od razu rzuca się w oczy malutki cmentarzyk, otoczony ogrodzeniem. Napotkany tu rowerzysta opowiedział mi, dlaczego akurat ta część przetrwała. Otóż jest to tzw. cmentarz "dzieci niewybuchów" - po wojnie w gruzach Wrocławia buszowały dzieci, co często kończyło się tragicznie, ponieważ w gruzowiskach były jeszcze niewypały. Na cmentarzyku leżą właśnie rozerwane przez nie dzieci (w tym grób wujka mojego rozmówcy). Kiedy Polacy niszczyli Cmentarz Grabiszyński III, oczywiście nie chcieli ruszać "swoich" grobów. Zostawili więc też te niemieckie nagrobki, które znajdowały się między tużpowojennymi dziecięcymi mogiłami. Niestety wszystkie pozostałe niemieckie groby zniknęły, poza kilkoma płytami, rozrzuconymi po parku, które można znaleźć w zaroślach. 

Nagrobki, z których "oczyszczono" teren, przenoszono na Cmentarz Osobowicki, gdzie zrzucano je w jedno miejsce, w którym tworzyły wielki stos. Płyty były sprzedawane kamieniarzom, którzy przerabiali je na mogiły dla Polaków. Używano ich też do budowy m.in. stadionu. Wykorzystano je do wzmocnienia wybiegu dla słoni we wrocławskim ZOO...

Nie znaczy to jednak, że pamięć o Cmentarzu Grabiszyńskim III została zupełnie wymazana. W 2008 r. zakończono budowę Pomnika Wspólnej Pamięci. Pomysł pojawił się już w latach 90. W 1989 r. w zakładzie kamieniarskim w Mirkowie odnaleziono ok. 200 starych płyt nagrobnych, używanych przez kamieniarza jako "surowiec wtórny". Miasto kupiło płyty, jednak do utworzenia pomnika użyto tylko kilkanaście. Co stało się z pozostałymi, tego nie wiem.
Długi na 60 metrów Pomnik Wspólnej Pamięci mieści się na terenie parku, w miejscu, w którym znajdowało się krematorium. Złożono go ze starych nagrobków, podzielonych na cztery części, reprezentujące cztery rodzaje nieistniejących wrocławskich cmentarzy: katolicką, ewangelicką, żydowską i komunalną.  Pośrodku, na poziomej płycie, umieszczono wykaz miejskich nekropolii, których już nie ma...

Planowałam jeszcze osobny wpis o dwóch kirkutach z Wrocławia, jednak nie miałam szczęścia... Stary Cmentarz Żydowski przy ul. Ślężnej (obecnie Muzeum Sztuki Cmentarnej) został w lipcu poważnie uszkodzony na skutek nawałnicy. Nadal trwają prace porządkowe, więc niestety pan ze stróżówki nie chciał mnie wpuścić - muzeum jest nieczynne do odwołania. Miałam pecha też do Nowego Cmentarza Żydowskiego przy ul. Lotniczej. I tutaj opiekun kirkutu nie wyraził zgody na wejście - miejsce to można zwiedzać tylko w środy i niedziele, wstęp w piątek okazał się absolutnie niemożliwy. Kirkuty odkładamy więc na później...

wtorek, 22 września 2015

Nocny flaner. Wrocław

Flaner to włóczęga z wyboru, wędrujący po mieście bez celu, bez mapy i bez planu, chaotycznymi i przypadkowymi ścieżkami. Zapraszam na taką właśnie przechadzkę po nocnym Wrocławiu, która tak naprawdę nie prowadziła donikąd ani nie przebiegała żadnym wytyczonym wcześniej szlakiem.



czwartek, 17 września 2015

W cieniu zarazy. Dżuma na Śląsku

Dzisiaj mamy dla was coś szczególnego - pierwszy wpis gościnny na naszym blogu! Zdjęcia, które zamieszczamy, są naszego autorstwa - ruiny (chociaż "ruiny" to chyba za dużo powiedziane...) Kościoła Ofiarowania w Nowogrodźcu, którego historia jest ściśle związana z epidemią dżumy, o której pisze Paweł Skiersinis. Tekst, który dziś prezentujemy, jest właśnie jego autorstwa, a temat to jego propozycja - zapraszamy do odwiedzenia strony Pawła Historia z innej strony. Poniżej jego ciekawy tekst - zachęcamy do lektury!

***
Śląsk od zawsze był regionem bogatym, dobrze zaludnionym i świetnie prosperującym. O te ziemie toczyły się liczne wojny np. wojny śląskie pomiędzy Austrią, a Prusami, które miały swoje 3 epizody. Jednak nie tylko konflikty zbrojne pustoszyły tę krainę, pamiętajmy, że obce wojska rabowały, co się tylko dało i puszczały z dymem całe wioski i miasta. Inną straszną plagą, która nawiedzała Śląsk i przylegające do niego Łużyce, była plaga zarazy, pomoru. W tamtych  czasach miasta równie nieubłaganie dziesiątkowała dżuma, która była straszną, zakaźną chorobą gryzoni i ludzi. Roznosiły ją szczury, a skutecznego lekarstwa nie znano. Umieralność w leczonych przypadkach wynosi obecnie 20%, natomiast nieleczona zabija nawet wszystkich, i tak praktycznie wówczas było. Wyobraźmy sobie, że chorobę próbowano odstraszyć upiornymi strojami lekarzy oraz palono na obrzeżach miast ogniska, które miały odgonić „zepsute” zarazą powietrze. Metody te wspomagano także modlitwą do św. Rocha – świętego od zarazy, ale wszystkie te działania nie mogły przynieść pożądanych skutków. Często w mieście ostała się tylko 1 lub 2 rodziny.

wtorek, 15 września 2015

Wieża przy cmentarzu. Nowogrodziec

 Dziś zabierzemy was w dwa miejsca, położone tuż obok siebie. Pierwsze to nieco zapomniana wieża widokowa, drugie - równie zapomniany cmentarz żołnierzy Armii Czerwonej. Obiekty znajdziecie w Nowogrodźcu (pow. bolesławiecki), przy ul. Sienkiewicza, przy szosie prowadzącej do Milikowa i Gościszowa. 

Wieżę w 1892 roku ufundował Francuz Alfred Simon, w setną rocznicę przybycia do miasta jego rodziny. Simon był właścicielem miejscowego młyna. W wieży mieściła się restauracja, a oplatał ją drewniany taras, po którym dziś już nie ma śladu. Niestety na wieżę nie da się wejść, a szkoda, bo miejsce ma potencjał i mogłoby stać się ciekawym punktem na mapie Nowogrodźca. Tymczasem jest zamknięta, a na szczycie już wyrastają młode drzewka...

Zaraz za wieżą znajduje się cmentarz żołnierzy Armii Czerwonej - leży tu 222 czerwonoarmistów, którzy polegli w walkach na zachodnim froncie w 1945 roku. Żołnierze stacjonujący w "wyzwolonym" Nowogrodźcu nie byli aniołkami. Pisząc o klasztorze w Nowogrodźcu wspominaliśmy o losach Elizabeth Schilling, elżbietance brutalnie zgwałconej i zamordowanej przez radzieckich wojaków. Takich przypadków tuż po wojnie było w mieście zresztą więcej. Przykładem niech będą wydarzenia z 3 marca 45 r. Żołnierze dokonali wówczas egzekucji na ludności cywilnej, rozstrzeliwując ponad 60 osób. 

Cmentarz wydaje się zapomniany, ale teren jest uporządkowany, do czego przyczynili się chłopcy z OSP. Jeszcze niedawno płyty były zarośnięte zielskiem, teraz są oczyszczone, a napisy czytelne. 

sobota, 5 września 2015

Krzyże pokutne. Ocice, Stare Jaroszowice

Dawno nie było na blogu krzyży pokutnych. Nadrabiamy krzyżowe zaległości i zamieszczamy dwa kolejne - z Ocic i Starych Jaroszowic (pow. i gmina Bolesławiec).
Krzyż pokutny z Ocic znajduje się niedaleko kościoła Narodzenia NMP - po drugiej stronie ulicy, naprzeciw parkingu, poniżej niewielkiej skarpy. Z drogi może być niewidoczny. Przy okazji obeszliśmy kościół - warto tu zobaczyć kartusz herbowy rodziny von Maltzan nad wejściem do dawnej kaplicy grobowej z typowym barokowym motywem memento mori (1749). 

Krzyż pokutny w Starych Jaroszowicach znajdziecie na samym końcu wioski, jadąc w kierunku Żeliszowa. Znajduje się na mniej więcej na łuku drogi, po lewej stronie. Można na nim dostrzec ryt miecza, ale na zdjęciach niestety jest słabo widoczny. 
Wygląda na to, że ktoś zadbał o wyeksponowanie krzyża - podłoże wybrukowano, zrobiono miejsce w murze oporowym. Ufff, w końcu nie trzeba było przedzierać się przez krzaczory i kłuć pokrzywami ;)

środa, 2 września 2015

Zrujnowany dwór. Kraszowice

Kraszowice (pow. i gmina Bolesławiec) to jedna z najstarszych miejscowości z terenu powiatu bolesławieckiego. Jest tu kopalnia kruszyw i elektrownia wodna, ale nas interesowało coś innego. 
Jadąc z Kraszowic uliczką wzdłuż rzeki Bóbr - w stronę przysiółka Ulina - natkniecie się na ruiny renesansowego dworu. Dworzysko jest okazałe i trudno je przegapić, zwłaszcza że część gospodarcza znajduje się tuż przy ulicy, a znad drzew wystaje komin. 

Dwór powstał w 1578 roku i należał wówczas do rodziny von Birban. W XVIII i XIX wieku był przebudowywany. Częściowo zniszczony w 1945 roku - od tamtej pory sukcesywnie się rozpada. Stan dworu jest tragiczny. Brak dachu, popękane mury, prowizoryczne ogrodzenie i panosząca się wszędzie zieleń. W środku praktycznie same ściany i gruzy. W równie złym stanie są położone nieopodal zabudowania folwarczne.

W wielu opisach tego miejsca można przeczytać, że w 1994 roku cenny renesansowy portal, który wieńczył główne wejście do dworu, został skradziony - warto sprostować, że portal znajduje się teraz w lapidarium przy Muzeum Ceramiki w Bolesławcu, o czym pisaliśmy w tym poście. Trudno stwierdzić, w jakich okolicznościach się tam znalazł.

Mogłoby się wydawać, że dla dworu w Kraszowicach nie ma już ratunku. A jednak jest nadzieja na przyszłość. Kilka miesięcy temu dwór został zakupiony za 164 000 zł przez firmę Rosiński Group. W planach jest stworzenie tutaj hotelu i domu opieki, ale również zatrudnienie kustosza. Na razie firma zbiera niezbędną dokumentację.

Pierwsze prace remontowe zaplanowano na lato, ale jak na razie nie widać, żeby się na to zanosiło. Budynek nie jest zabezpieczony ani ogrodzony (nie licząc bardzo marnego ogrodzenia z siatki, w wieku miejscach porozrywanego). Trudno zresztą uwierzyć, że to miejsce da się podnieść z ruiny. W każdym razie trzymamy kciuki i mamy nadzieję, że to ambitne przedsięwzięcie zostanie zrealizowane.