środa, 31 sierpnia 2016

Krzyż pokutny i chłopcy bez głów. Ochla

Historia krzyża pokutnego w Ochli (od jakiegoś czasu należącej do zielonogórskiego Nowego Miasta) jest dosyć dobrze opisana. W 1604 roku Adam von Unruh zamordował Bartela Vettera, pasterza owiec. Żona owczarza zażądała zadośćuczynienia w wysokości 2000 talarów. Sędzia jednak okazał się stronniczy - von Unruh nie był byle kim - to ówczesny właściciel części Ochli.

Pani Vetter, w obawie, że von Unruh zaszlachtuje również ją, salwowała się ucieczką do Krosna. Sprawa nadal się toczyła. Wreszcie wdowie udało się wyegzekwować 1000 talarów. Gdy von Unruh - jak głosi legenda - pojawiał się w pobliżu grobu Vettera, ów grób zaczynał krwawić. Według drugiej wersji mordercą pasterza nie był von Unruh, lecz inny właściciel Ochli - von Rothenburg.

Krzyż znajduje się po lewej stronie schodków prowadzących na teren kościoła parafialnego Najświętszej Trójcy - za słupkiem i płotkiem wytyczonym wzdłuż schodów. Z ulicy jest praktycznie niewidoczny, zasłaniają go krzewy, przez które zresztą trzeba się przedrzeć, żeby podejść bezpośrednio do krzyża. 

Warto przy okazji podejść pod kościół i obejrzeć renesansowe płyty nagrobne. Największa przedstawia rycerza von Knobelsdorff. Trzy mniejsze to sylwetki dziecięce - Sigmunt, Friedrich i Casper von Knobelsdorff.

Chłopięce wizerunki zostały pozbawione głów - to częste na ziemiach poniemieckich... Przypomnijmy sobie chociażby bezgłowe rzeźby przy kaplicach grobowych w Jeleniej Górze, egzekucję na von Lachmannie i czuwającym przy nim aniele z mauzoleum w Jałowcu albo alegorię nadziei przy kościele w Kościelnikach Średnich. Można tylko przypuszczać, że za takie dekapitacje odpowiada albo Armia Czerwona przechodząca przez Dolny Śląsk w 1945 roku, albo też polscy osadnicy przesiedlani po wojnie na tzw. Ziemie Odzyskane. 

niedziela, 28 sierpnia 2016

Cmentarz na Sokolej Górze. Łagów Lubuski

Łagów Lubuski po raz trzeci na blogu. Jezioro Łagowskie i Trześniowskie oraz zamek Joannitów to miejsca, których nie da się tutaj nie zauważyć i nie da się ich ominąć. Tymczasem to, co interesowało nas najbardziej - stary cmentarz ewangelicki - jest ukryte i opuszczone. Podczas naszej wizyty nie było tu żywej duszy. 

Cmentarz znajduje się na szczycie gęsto zalesionej Sokolej Góry. Nie widać go ani od strony miejscowości, ani z zamkowej wieży, ani ze ścieżki spacerowej wytyczonej wzdłuż brzegów Jeziora Trześniowskiego. 
Najłatwiej dostać się tutaj, wchodząc na teren rezerwatu przyrody Buczyna Łagowska - wejście znajduje się za parkiem zamkowym, po lewej stronie wieży. Kilkadziesiąt metrów za bramą prowadzącą do rezerwatu znajdziecie murowane schodki - po lewej stronie ścieżki. Prowadzą właśnie na niemiecki cmentarz. 

Cały teren jest bardzo zaniedbany. Natura robi swoje - nagrobki są powoli pożerane przez zieleń. Mimo to łagowski cmentarz robi duże wrażenie. Jest dosyć rozległy i bardzo ciekawy. Coś, czego nie da się przeoczyć, to grupa nagrobków przypominających pieńki drzew - z oddali wyglądają po prostu jak część lasu. Na wielu grobach zachowały się zdobienia i symbole (np. coś, co przypomina masoński cyrkiel na największym grobowcu), na niektórych widać imiona i nazwiska zmarłych oraz daty narodzin i śmierci. 

Przy wejściu na cmentarz znajduje się głaz z napisem w języku polskim i niemieckim: "Pokój zmarłym, pokój żywym. 22.05.2012". Miał to być pewnie znak pamięci o niemieckich mieszkańcach przedwojennego Łagowa. Niestety na ustawieniu kamienia się chyba skończyło, bo stan cmentarza jest fatalny. 

środa, 24 sierpnia 2016

Rycerz w Płomieniach. Zamek Joannitów w Łagowie Lubuskim

Najbardziej charakterystyczna budowla Łagowa Lubuskiego znajduje się na przesmyku między Jeziorem Trześniowskim i Łagowskim. To zamek Joannitów, którego dzieje sięgają 1350 roku. Dziś niestety mieści się w nim hotel - niestety, bo z tego powodu komnaty nie są dostępne do zwiedzania. Można natomiast wejść na wieżę i zobaczyć oba jeziora z lotu ptaka. 

Joannici (a właściwie Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Świętego Jana) zostali oficjalnie uznani za zakon w 1113 roku. Zawiązali się na terenie Palestyny - ich zadaniem była obrona terytorialna, ale też konwojowanie kupców i pielgrzymów przybywających do Ziemi Świętej. Zakon miał charakter międzynarodowy - przyjmowano w jego szeregi szlachetnie urodzonych rycerzy bez względu na narodowość, co odróżniało joannitów od Krzyżaków. Co ciekawe, joannici działają nadal (z siedzibami w Rzymie i na Malcie) - obecnie zakon liczy ok. 10 000 członków, w tym 450 Polaków. Zakon posiada własną walutę (scudo), emituje własne znaczki pocztowe, przez ponad sto państw jest uznawany za samodzielny podmiot prawa międzynarodowego, działa jako obserwator ONZ, UNESCO, UNICEF.

Na ziemiach polskich joannici znaleźli się w XII wieku. Gdy w 1350 roku rozpoczęli budowę zamku w Łagowie, miejscowość znajdowała się na terenie niemieckiej Brandenburgii. Ich zadaniem było m.in. konwojowanie kupców pruskich podróżujących między Marchią Brandenburską i Wielkopolską. Do dziś po dwóch stronach zamku zachowały się dwie bramy obronne - Brama Marchijska i Brama Polska.W XIX wieku zakon działający na terenie Prus został skasowany, a jego dobra - w tym łagowska warownia - zostały przejęte przez państwo.

Zamek w Łagowie ma oczywiście swojego ducha. W XVI wieku część zakonników przeszła na protestantyzm. Reformatorem zakonu był komtur łagowskiego zamku, Andreas von Schlieben. Jako pierwszy z joannitów złamał śluby czystości, zawierając w 1544 roku związek małżeński. Nie wszystkim zakonnikom było to w smak - możliwość zawierania małżeństw mogła sprawić, że dobra joannitów ulegną rozdrobnieniu i podziałowi.  Niedługo po zaślubinach von Schliebena zgromadzenie zakonne oficjalnie zniosło celibat. 

Pomimo decyzji zgromadzenia Andreas i tak został skazany na wieczne potępienie. W 1571 roku komtura zamordowano. Jego duch - znany jako Rycerz w Płomieniach albo Płomienny Rycerz - błąka się do dziś po zamkowych komnatach. Ukazuje się jednak tylko wiosną i latem, zazwyczaj podczas burzy, w dodatku tylko mężczyznom.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Jezioro Łagowskie i Trześniowskie. Łagów Lubuski

Z jednej strony Jezioro Łagowskie, z drugiej Trześniowskie, a pomiędzy nimi niewielki, ale piękny Łagów Lubuski (gmina Łagów, powiat świebodziński). To miejsce potrafi zauroczyć!

Oba jeziora leżą na terenie Łagowskiego Parku Narodowego, oba są też polodowcowymi jeziorami rynnowymi. Oznacza to, że powstały w miejscu rynny polodowcowej i stąd ich kształt - wąskie, ale długie. Jezioro Trześniowskie (znane też pod nazwą Ciecz) jest jednym z najgłębszych jezior w Polsce: głębokość sięga prawie 60 metrów. 
Zachwycające krajobrazy w połączeniu z ciszą i spokojem, a do tego niezwykle czysta, wręcz krystaliczna woda - warto tu przyjechać! Jeziora jeziorami, ale będąc w Łagowie trzeba jeszcze zahaczyć o zamek Joannitów i ukryty w lesie cmentarz ewangelicki. Ale o tym następnym razem... 

czwartek, 18 sierpnia 2016

V3 - cudowna broń Hitlera. Poligon doświadczalny w Zalesiu

Eksperymentalna broń V3 miała posłużyć III Rzeszy do zbombardowania Londynu z francuskiego wybrzeża. Jeden z poligonów doświadczalnych "cudownej broni" - wunderwaffe - mieścił się w niewielkim Zalesiu na Pomorzu Zachodnim (gm. Międzyzdroje, pow. kamieński). Eksperymenty nad unikatową bronią prowadzono tu od marca 1943 do lutego 1945. 

V3 to działo wielokomorowe kalibru 150 mm wystrzeliwujące pociski, którym przyspieszenie nadawały eksplozje zachodzące w komorach na ładunek prochowy. Ładunki były rozmieszczone w ramionach działa rozmieszczonych co 3 metry wzdłuż lufy - ze względu na jej kształt badania nad prototypową bronią otrzymały kryptonim "Stonoga". W czterdziestu komorach mieściło się 200 kg prochu. Zasięg pocisków wynosił ok. 130 km - te, które testowano w Zalesiu, wystrzeliwano do Bałtyku, w kierunku Kołobrzegu. Pociski miały długość 3 metrów, ważyły 140 kg, a prędkość, jaką osiągały, to 1500 metrów na sekundę, co oznacza... prędkość ponaddźwiękową!  Pocisków V3 nie dało się zestrzelić ani wykryć za pomocą ówczesnych systemów radarowych.  Do obsługi jednego działa V3 potrzebnych było 150 żołnierzy.

Wystrzelenie gigantycznego pocisku z tak wielką prędkością wymagało wykorzystania odpowiedniej wyrzutni. W Zalesiu na wyspie Wolin były trzy takie wyrzutnie zamontowane na stoku wzgórza, każde o innej długości i kącie nachylenia. Najkrótsze mierzyło 60 metrów, kolejne 120 i 130 metrów. 

Pierwszą wyrzutnię - stanowisko ogniowe o konstrukcji stalowo-drewnianej - Niemcy zdemontowali w 1944 r. i przewieźli w Ardeny, skąd oddali ponad 150 strzałów w kierunku węzła kolejowego pod Luksemburgiem - to jedyne udokumentowane zastosowanie bojowe wielokomorowego działa V3 podczas II wojny światowej.
Pozostałe dwie wyrzutnie były wsparte na żelbetowych podporach dla lufy działa - elementy tych konstrukcji zachowały się do dziś (w najlepszym stanie jest stanowisko drugie).

Po przeprowadzonych próbach stwierdzono, że działa są gotowe do użycia - tak się jednak nie stało, w lutym 1945 do Zalesia wkroczyli Rosjanie i zajęli poligon. Zaraz potem wojna się skończyła. Rosjanie jednak nadal testowali V3, tak samo jak Amerykanie. Jedni i drudzy zarzucili prace nad bronią, uznając jej użycie za nieopłacalne.

To jednak nie koniec historii działa wielokomorowego. W 1990 roku podobną konstrukcją dysponował Saddam Husajn. Z odnalezionej przez Amerykanów dokumentacji wynika, że konstruktorzy Saddama posługiwali się niemieckimi planami z 1944 roku. Działa ustawione pod Bagdadem miały służyć do ostrzeliwania Tel Awiwu. Akcja pod kryptonimem "Baby Babilon" nie powiodła się - broń zbombardowali Amerykanie.

Zalesie czeka na kolejne odkrycia. Co prawda jest tu maleńkie muzeum V3 urządzone w dawnym schronie amunicyjnym, ale pod wzgórzem prawdopodobnie są jeszcze bunkry - koszary niemieckiej załogi, która liczyła ponad 500 żołnierzy. Poligon znajduje się jednak na terenie Wolińskiego Parku Narodowego, a więc jakiekolwiek prace zmierzające do odsłonienia domniemanych podziemnych koszar są na razie niemożliwe.