Pałac w Radomierzycach (pow. i gmina Zgorzelec) to perła architektury z niesamowicie bogatą historią. 12 kominów - tyle, ile miesięcy w roku, 52 komnaty - tyle w roku mamy tygodni, 365 okien - tyle, ile rok mieści dni.
O przeszłości pałacu można długo pisać. Budowę zakończono w 1722 r. Powstał w inicjatywy Joachima von Zieglera, tego samego, który zlecił budowę mauzoleum. Joachim nie miał potomków, pałac przeznaczył dla zubożałych arystokratek-ewangeliczek (fundacja Joachimstein). Żyły tu niemal w odosobnieniu, czemu sprzyjało odizolowane otoczenie budynku, położonego na wyspie pośrodku stawu.
W latach II wojny światowej rezydowali tu naziści. W 1944 r,. wybudowali opancerzone pomieszczenie - skarbiec na dokumenty Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Po zakończeniu wojny do pałacu przybyli polscy żołnierze pod dowództwem Piotra Jaroszewicza (późniejszego premiera rządu PRL). Jaroszewicz natrafił na pancerne pomieszczenia, w których ukryto tajne akta III Rzeszy. Zawierały one m.in. informacje o ważnych osobistościach kolaborujących z hitlerowskimi Niemcami.
Sprawa miała tragiczny finał. W 1992 roku Jaroszewicz i jego żona zostali brutalnie zamordowani. On był przed śmiercią torturowany, ona została rozstrzelana. Stopy premiera przybito do podłogi, skrępowano go, pozostawiając swobodnie tylko prawą rękę - stąd domniemanie, że był zmuszany do składania jakichś podpisów. Z jego willi niczego nie skradziono - splądrowany został tylko gabinet, tak jakby mordercy szukali dokumentów. Najnowsze ustalenia wiążą sprawę z aktami z Radomierzyc. Co istotne, zamordowano też innych ludzi, którzy w 1945 r. odwiedzili pałac - byli to współpracownicy Jaroszewicza, Tadeusz Steć i Jerzy Fonkowicz. Steć również był torturowany.
Trzeba jeszcze wspomnieć o tym, co działo się z pałacem po wojnie. Oczywiście został rozgrabiony, do czego przyczyniła się kopalnia Turów, Zabytkowe rzeźby zabrano stąd do ośrodka wypoczynkowego dla pracowników kopalni. Kamienne posągi lwów ustawiono przy zalewie w Bogatyni, skąd zresztą zniknęły i do dziś nie ustalono, gdzie się znajdują.
Teraz pałac stoi pusty, a bramę wejściową szczelnie zagrodzono. Ujada za nią pies, chyba bojowo nastawiony - sądząc po odgłosach, jakie wydawał. A szkoda, bo ratunek był blisko. Pod koniec lat 90. kupił go Marek Głowacki, właściciel firmy Gerda. Prace remontowe przyniosły nadzwyczajne efekty. Niestety pan Głowacki zmarł, a remont stanął w 2005 r. Teraz pałac jest własnością jego córki i wnuczki. Chociaż nic się tu nie dzieje, to trzymamy kciuki, żeby paniom udało się dokończyć dzieło zapoczątkowane przez biznesmena.